sobota, 30 stycznia 2016

KONKURS - ZAJRZYJCIE NA https://www.facebook.com/szaryzjadaczksiazek/

Mam dla Państwa konkurs https://www.facebook.com/szaryzjadaczksiazek/ ! Można w nim wygrać "Sekretnik, czyli przepis na szczęście" autorstwa Katarzyny Michalak

By wygrać nagrodę należy:
1. polubić fanpage Szary zjadacz chleba
2. publicznie udostępnić post na swojej tablicy
3. w komentarzu napisać, jaki Wy macie przepis na szczęście

Konkurs trwać będzie od dnia 30 stycznia 2016 do 5 lutego 2016. Osoba, która napisze najciekawszy komentarz wygrywa.

Regulamin:
1. Organizatorem konkursu jest właścicielka fanpage Szary zjadacz książek.
2. Nagrodą w konkursie jest jeden egzemplarz książki "Sekretnik, czyli przepis na szczęście" autorstwa Katarzyny Michalak.
3. Konkurs trwa od 30-01-2016 do 05-02-2016.
4. W konkursie mogą brać udział wszyscy.
5. Koszt wysyłki, wyłącznie na terenie Polski pokrywa sponsor konkursu, czyli organizator.
6. Zwycięzcą zostanie osoba, która napisze majciekawszy komentarz.
7. Udział w konkursie oznacza akceptację niniejszego regulaminu.
8. Wyniki losowania podane zostaną 6 lutego 2016 roku.


sobota, 23 stycznia 2016

WIELKA TAJEMNICA MAŁEJ SZKATUŁKI


Jest bardzo mroźnie, już dawno nie było tak białej zimy. W przedziale pociągu jadącego do Karpacza siedzę wraz z córką. Chcemy spędzić kilka dni w górach. Zuzia przysypia, zmęczona przygotowaniami do wyjazdu. Rozglądając się po przedziale dostrzegam coś błyszczącego, srebrnego pod siedzeniem. Sięgam po okulary, bez nich widzę, jak kura o zmroku. No proszę, znalazłam cudo, srebrne puzderko wysadzane czerwonymi kamieniami. Kamienie wyglądają, jak rubiny. Wzór niczym herb, pierwszy raz widzę coś takiego. Sięgam powoli, czując, że spotka mnie coś magicznego. Otwieram, a w środku karteczka oraz maleńki portret kobiety, o długich, kręconych złotych włosach, z twarzą uduchowioną, jak anioł. Gdzie ja ją widziałam? Głowę bym dała, że twarz nie jest mi obca. Na kartce maleńkimi literami stało napisane: „Odnajdź Esclarmonde z rodu Montsegur i powiedz, że to co robią jest słuszne. Pamięć o nich nie zginie”. No tak, oczywiście, teraz wiem, to Esclarmonde, która spłonęła żywcem w Montsegur za swoje przekonania, wraz z 200 osobami 16 marca 1244 roku!
Gdy tak trzymałam puzderko wszystko zawirowało, przedział wydłużał się i kurczył, zrobiło mi się gorąco, moje dziecko przybrało dziwną formę, długą jak żyrafa, wpadłam w tunel, by po chwili …
Zabolało, upadłam na kocie łby, w prawej dłoni trzymając puzderko. Jestem na zboczu góry, na drodze wijącej się do jej szczytu. Na górze zaś ogromne mury, za nimi zamczysko. Nieco poobijana, oszołomiona, nie wiedząc co czynić, podejrzewając, że jakimś cudem przeniosłam się do Francji, dokładnie do Montsegur (tak właśnie zapamiętałam ten zamek z rycin), zaczęłam się przemieszczać w górę. Strach, że przeniosłam się do czasów średniowiecznych powodował, że miałam galaretowate kolana. Trzęsłam się, jak osika na wietrze. Było to jednak bardzo prawdopodobne, tak jak to, że właśnie zmieniłam swoje położenie dość znacznie. Nie zauważyłam wszak oblężenia zamku, czyli … Póki nie dostanę się na górę, nie dowiem się w jakich czasach się znajduję. Moje dziecko w pociągu, sama, choć zdaje się, że bezpieczniejsza niż ja. Koniecznie muszę odnaleźć Esclarmonde.
Brama, a właściwie wrota, przerastały moje wyobrażenia. Mury miały kilka metrów wysokości. Nie tak to sobie wyobrażałam. Wszystko było ogromne, czułam się jak krasnal. Zaraz za murami kwitło życie, ludzie ubrani … no cóż, nie były to dżinsy. To znaczy mam przerąbane. Jak to trzeba uważać na to co się mówi, marzenia wypowiadane na głos się spełniają! Chciałam żyć w średniowiecznej Francji, no i żyję. Już zaczynają na mnie patrzeć, jak na kosmitę. Znalazłam się w samym sercu siedziby Katarów. Z ich wierzeniami, które nie do końca synchronizują się z moimi.  Muszą mieć jakieś święto, ludzi, jak w mrowisku. Oprócz tych ubranych skromnie, w szare szaty, widzę też rycerzy. Przemykają wąskimi uliczkami. Kieruję się za nimi. Góruje nad nami zamek, to cel mojej podróży. Tylko co ja tam powiem, dzień dobry, czy zastałam Jolkę? Co ciekawe, rozumiem, co mówią, a przecież z języków, które znam, to wyłącznie polski, z biedą angielski – kurs bardzo podstawowy. Idę dalej, co mi szkodzi, i tak pewnie życie stracę na tym łez padole. Sama do siebie zaczynam powtarzać: trzymaj się i nie daj depresji. Boże, nie wzięłam dziś leków! Panika jest wszechogarniająca.  Nagle czuję na ramieniu czyjąś dłoń, zamieram w bezruchu. Uff, to kobieta, wygląda na miłą, z jakąś „fifnie” wiązaną chustą na głowie.
- Witaj nieznajoma, czy mogę Ci w czymś pomóc? – przemówiła do mnie. O matulu, no pewnie, myślę sobie. Daj mi  auto DMC-12 z „Powrotu do Przyszłości”, przeniosę się do domu, już nie chcę na wakacje, chcę wyłącznie do domu.
- Witaj o Pani – chyba tak powinnam zagadać – chciałabym dostać się do zamku. Mam do przekazania pilną wiadomość dla Esclarmonde z rodu Montsegur.
Miałam szczęście, kobieta okazała się nie być potworem, a kucharką Marie, gotującą na zamku. Jej siostra natomiast usługiwała Esclarmonde. Obiecała zaprowadzić mnie do niej. Najpierw jednak musiałam z nią pójść na targ. Marie była sympatyczną, szczupłą kobietą, miała około 30 lat. Nadawała jak katarynka o swojej siostrze, dwóch braciach, wszyscy zaliczali się do Doskonałych. Rynek był pełen warzyw, owoców, gdzieniegdzie dostrzegłam kramy z rybami. Nie było tam mięsa, no ale to akurat nie powinno mnie mięsożercę dziwić, przecież Katarzy byli wegetarianami. Prowadzili życie wyjątkowej pobożności, wyznawali doktrynę o reinkarnacji, praktykowali medytację, nabożeństwa odprawiali na łonie natury, stosowali regulację urodzeń, uznawali żeński pierwiastek w religii, a przede wszystkim odrzucali Kościół katolicki, nie uznawali pośredników między sobą a Bogiem, wprowadzili do swojej religii indywidualne przeżycie, czyli gnosis. W związku ze swoją pobożnością i skromnością byli zagrożeniem dla Kościoła, coraz więcej ludzi do nich przystępowało.
Siedziałam na murku, przy straganie z suszonymi rybami, czekając na Marie. Po około pół godzinie, upojona zapachami ryb, udałam się za Marie w stronę zamku. Zamek średniowieczny, jak to zamek, ciężki w swej architekturze, dla mnie piękna toporność, ubóstwiam budowle z tego okresu. Kiedy mijaliśmy rycerzy, Marie wspomniała, że są to rycerze, którzy stracili swoje posiadłości podczas krucjaty. Szefem tego zamieszania był Rajmund de Pereille, wraz z rodzinom ekskomunikowany przez Kościół za przyjęcie Katarów do Montsegur. Dziwnie i strasznie było patrzeć na tych ludzi, wiedząc, że nie wyprą się swojej wiary i za to wszyscy zostaną spaleni na stosie. Kościół katolicki okrutnie rozliczał się ze swoimi przeciwnikami.
Marie podbiegła do kobiety w zielonej szacie, po chwili zaś obie odeszły, zostawiając mnie samą na dziedzińcu. Rozmyślałam, co można by zrobić, by uchronić wszystkich przed niechybną śmiercią. Z historii wiedziałam, że nastąpi to niebawem. Wiedziałam również, że choćbym stanęła na uszach, to i tak marne szanse na cokolwiek. W oddali zobaczyłam Marie, szybkim krokiem zbliżała się do mnie.  Esclarmonde czekała na mnie w komnacie na drugiej kondygnacji. Wyglądała, jak na miniaturce, którą miałam przy sobie. Przywitałam się i opowiedziałam swoją krótką historię. O dziwo Esclarmonde nie robiła wielkich oczu, a moją opowieść przyjęła, jako pewnik. Wygląd anioła był powalający, wokół siebie robiła atmosferę święta. Stała przy wielkim oknie, a za nią słońce rozświetlało promieniami całą komnatę. Wyglądała zjawiskowo. Różnice wywodzące się choćby z naszego urodzenia nie były w rozmowie odczuwalne. Rozmawiałam z nią, jak swój ze swoim. Próbowałam opowiedzieć, co wydarzy się już niebawem, że stracą wszyscy życie, że powinni natychmiast opuścić to miejsce, jeśli chcą przeżyć. Patrzyła na mnie spokojnie, nic nie mówiąc, w końcu zapytała, czy mam jej do przekazania jakąś informację. Wyciągnęłam puzderko z kieszeni dżinsów, kiedy je dostrzegła, na jej twarzy zobaczyłam piękny uśmiech i łzę płynącą po policzku. Przeczytałam wiadomość: „Odnajdź Esclarmonde z rodu Montsegur i powiedz, że to co robią jest słuszne. Pamięć o nich nie zginie”.
I w tym momencie poczułam poklepywanie po ramieniu i usłyszałam słowa:
- Hallo, proszę Pani, bileciki do kontroli!
Zerwałam się na równe nogi, byłam znów przy swej córce Zuzi, w przedziale był również konduktor, nieco już rozdrażniony, bo patrzyłam na niego, jak sroka w gnat.
- Bileciki do kontroli Śpiące Królewny, na całowanie nie liczcie, za stary jestem – powiedział wybuchając rubasznym śmiechem. Sprawdził bilety i odszedł, zostawiając mnie oszołomioną z Zuzią.
- Mamusiu, przespałyśmy prawie całą podróż.
Znajdowałyśmy się kilkanaście kilometrów od Karpacza. Przed nami kilka dni fantastycznych wycieczek, za mną magiczna podróż, czy to był tylko sen?
- Zuzia, latem jedziemy do Francji – powiedziałam ściskając w dłoni rubinowe puzderko.
                                                                                                                                                        Kasia  Głowacka




"Sekret Zegarmistrza" - Renata Kosin


Czasem mimo nieznajomości autora, wiem, że książka będzie dobra. Tak było w tym przypadku. 

Lena, kobieta mieszkająca wraz z mężem i dorosłą córką w 150 letnim dworku, od początku należącym do jej rodziny, podczas wyburzania pieca znajduje stary dziennik. Jako, że bardzo jest związana z rodzinnymi tradycjami, próbuje dowiedzieć się do kogo ten dziennik należał, oraz kim dla jej rodziny ta osoba była. Z początku wydaje się, że odnalezienie rozwiązania będzie niemożliwe. Można powiedzieć, że za każdym rogiem czai się kolejna tajemnica. 

Lena w poszukiwaniu prawdy wypytuje członków rodziny, a kiedy trafia na kolejny trop, wraz z córką jadą do Prowansji. Znakomicie do "Sekretu Zegarmistrza" pasuje powiedzenie "Im dalej w las, tym więcej drzew". Wszystko jest zagmatwane, trudne, a zarazem bardzo ciekawe. Miałam nieodparte wrażenie, że opowiedziana przez Renatę Kosin historia, oparta jest na faktach. Powieść wydaje się być tak bardzo ... wiarygodna. Książka choć do najcieńszych nie należy pochłaniana jest lotem błyskawicy. Nie chce się ani na moment pozostawić bohaterów, przecież na kolejnej stronie znów sekret, który nie może poczekać do rana ;)

Między tymi niewiadomymi, mamy do czynienia z rodziną z tradycjami, z różnicami pokoleniowymi, z trudami wychowania, z miłością, z kłamstwem, z zazdrością. Z tym wszystkim co nikomu z nas nie jest obce. Piękne opisy podlaskiej wsi oraz uroczych miasteczek Prowansji. Znajdziemy twórczość Kochanowskiego, Picassa, pojawi się również Maria Skłodowska - Curie.
Wszystko bardzo klimatycznie przedstawione przez Renatę Kosin. Warte przeczytania.

Dziękuję Wydawnictwu Znak za udostępnienie książki.





piątek, 22 stycznia 2016

"Aleja tajemnic" - John Irving


John Irving to nazwisko, które samo w sobie jest najlepszą reklamą, każdej kolejnej książki. To autor między innymi "Świata według Garpa", czy "Hotelu New Hampshire". Sięgając po "Aleję tajemnic", miałam pewność, że się nie zawiodę.

"Aleja tajemnic" to historia pisarza, 54-letniego Juana Diego, wychowanego na meksykańskim wysypisku śmieci. Fakt ten odcisnął na nim życiowe piętno. Jedyne dziecko na śmietnisku czytające książki. Nazywano go Czytelnikiem z Wysypiska. Czyta w dwóch językach, na głos, dla swojej młodszej siostry Lupe, dziewczynki czytającej w myślach. Jego matka to prostytutka, a zarazem sprzątaczka u Jezuitów. Po jej śmierci Jezuici zabierają go do siebie, pomaga mu brat Pepe.  Mając 14 lat ulega wypadkowi, samochód miażdży mu nogę, robiąc z niego kalekę.

John Irving ukazuje nam życie Juana Diego na tle wiecznie zadymionego wysypiska Meksyku, gdzie palone są nie tylko śmieci, ale również ludzkie i zwierzęce zwłoki. Wygłodzone i skrzywdzone dzieci, slamsy, wszechobecne wychudzone psy, prostytutki walczące o ciut lepszy byt, a na czele Pani Guadalupe, "zapożyczona" przez Kościół. Dzieciństwo spędzone w takiej scenerii, musi pozostawić głęboką ranę. Ranę, która w przypadku Juana, nie mogła się zagoić. 
Dorosły Juan, mieszkający już w Stanach Zjednoczonych, chce uciec od wspomnień, choć wie, że to nie jest możliwe. Zażywa beta-blokery, przy chorobie sercowej, które w swym działaniu ograniczają go częściowo. Jego życie odmienia się, kiedy chcąc spełnić obietnicę daną w młodości wybiera się na Filipiny, udaje się na lotnisko i poznaje tam kobiety, które cenią jego książki...

John Irving to mistrz dramatu. "Aleja tajemnic" to książka, która na długo pozostanie mi w pamięci, z niecierpliwością będę oczekiwać kolejnej. 

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie mi tej pozycji.





piątek, 15 stycznia 2016

"Ptaki drapieżne" - Emil Marat, Michał Wójcik


O książce dowiedziałam się z reklamy Wydawnictwa Znak. Dotychczas nie miałam zbyt wiele wspólnego z wiedzą w temacie Armii Krajowej, zatem, kiedy nadarzyła się okazja sięgnęłam po "Ptaki drapieżne" autorstwa Emila Marata oraz Michała Wójcika. 
Emil Marat - dziennikarz, pisarz oraz Michał Wójcik - historyk, dziennikarz, obaj laureaci Nagrody Historycznej "Polityki" za "Made in Poland" - wywiad z żołnierzem Kedywu Stanisławem Likiernikiem.
"Ptaki drapieżne" to historia Lucjana Wiśniewskiego, pseudonim "Sęp", który w czasach II Wojny Światowej był likwidatorem kontrwywiadu Armii Krajowej. Brał udział w ponad 60 egzekucjach. Pierwszą z nich wykonał mając lat siedemnaście. Piętnastoletni Lucjan był świadkiem wymordowania ponad setki Polaków, co z pewnością wpływa na całe jego życie. W 1941 roku przystąpił do podziemia. Początki nie były takie, jak sobie wyobrażał - odbijali krowy zabrane przez Niemców i odstawiali je do wsi. Z czasem jednak wdrożył się i został likwidatorem AK. Do jego zadań należało eliminowanie (zabijanie) ludzi, którzy zagrażali pracy podziemia, donosili na Polaków. Sęp opowiada sytuacje, jakby z pogranicza, kiedy mieli wskazany cel, ale nie do końca mieli pewność, czy należycie czynią. Nie było tam niestety czasu na niezdecydowanie, czy rozdarcie. Rozkaz należało wykonać.

"...Nie, nie wiedzieliśmy, kto to jest. Nie liczono się wówczas z nami na tyle, by tłumaczyć, kto, co i dlaczego. Nie. Był cel, był dowód i koniec. Cała machina była tak skonstruowana, że mieliśmy po prostu ufać szefom i nie wnikać..."

Tu nie ma nudy. Z każdą kolejną stroną dowiadujemy się więcej, Ciągle i wciąż natrafiamy na śmierć. Ciężko się identyfikować z autorem nie żyjąc w tamtych czasach. Trudno wejść w jego skórę i zrozumieć jakim cudem można było w sobie mieć tyle siły. To książka o trudach wojny, o przyjaźniach, o stracie. Najbardziej jednak poruszyło mnie, z jaką łatwością człowiek człowiekowi stawał się wilkiem. 
Chciałabym również dodać, że to piękne, ilustrowane wydanie, twarda oprawa, czcionka bardzo czytelna, wydane przez Wydawnictwo Znak.
Polecam, czyta się świetnie. 

Dziękuję Wydawnictwu Znak za udostępnienie mi tej ciekawej pozycji.




piątek, 8 stycznia 2016

"Co Bóg zrobił szympansom" - Jerzy Sosnowski


Wybrałam tę książkę przez wzgląd na tytuł. Nie wiedziałam wtedy, co mieści się w treści książki.  Odkładałam czytanie ciągle na później. Książka zmieniała pozycje, z jednej półki na drugą. Chyba instynktownie wiedziałam, że muszę poświęcić jej więcej czasu, czasu nie tylko przeznaczonego na czytanie, ale również na głębokie przemyślenia. 
Książka "Co Bóg zrobił szympansom" jest zarówno dla katolików, ateistów, jak i tych nie do końca zdecydowanych po której stronie się opowiedzieć. Dotychczas nie dzieliłam ludzi w ten sposób, zresztą dzielić nie zamierzam. Nie zastanawiałam się również szczególnie nad problemami w kontaktach pomiędzy tymi grupami ludzi. Każdy z nas odbierze treść inaczej. Autor przywołuje Thomasa Hardy, Czesława Miłosza, Bolesława Leśmiana, myśli Tischnera oraz tekst z płyty The Wall Pink Floydów, czy wiersz Barańczaka. Towarzyszą nam wątki o Maryi - Mariam, niepokalane poczęcie, wątpliwości Józefa, nauki Jezusa, czym jest wiara bez Kościoła. Długo by wymieniać.  Czy po przeczytaniu jestem w innym punkcie swojej wiary-niewiary? Myślę, że zmieniłam poziom, dokształciłam umysł, odpowiedziałam sobie na kilka trudnych pytań, a przede wszystkim wraz z Jerzym Sosnowskim zatrzymałam się na chwilę. 
Spodobał mi się jeden z cytatów, zamieszczonych w książce, z Nauki dwunastu apostołów (Didache):
"Jeśli możesz w całości nieść jarzmo Pana, będziesz doskonały. Jeśli nie możesz, czyń co możesz"

Jerzy Sosnowski pisarz, publicysta, felietonista oraz dziennikarz radiowej Trójki. Laureat wielu nagród, autor wielu książek, m.in."Apokryf Agłai".

Dziękuję Wydawnictwu Wielka Litera za udostępnienie mi książki.

sobota, 2 stycznia 2016

"Sekretnik, czyli przepis na szczęście" - Katarzyna Michalak


Kolejny raz wzięłam do ręki poradnik, jak już kiedyś wspominałam, nie przepadam. Czytając tytuł "Sekretnik, czyli przepis na szczęście", miałam pewność, że szczęścia tu nie znajdę. Znalazłam jednak dozę dobrego humoru, a w końcu chyba właśnie o to chodzi, by dobrze się bawić. Skorzystałam z zaleceń autorki Katarzyny Michalak, znalazłam kolorowy zeszyt i zaczęłam się bawić czytając i notując. Fajna kombinacja, dzięki której między innymi mogłam lepiej poznać siebie, a może nie tyle poznać, co przyznać się przed sobą do np. swoich wad :), co nie zawsze lekko i przyjemnie mi się udawało. Książka jest pięknie wydana, w odcieniach różu, czcionka spora, format pamiętnika. Moje oczy chętnie się na niej zatrzymywały, przyprawiając mnie o uśmiech. Znajdziecie w niej krótki wstęp oraz sześć rozdziałów. Szósty rozdział to kwintesencja tego, co znalazło się we wcześniejszych 200 stronach, taka mała pigułka. 
Nie nastawiałam się na burzę mózgów i nic takiego tu nie znalazłam. Nie nastawiałam się również na "złoty środek" na szczęście, bo czegoś takiego nie ma. Nastawiłam się na fajną zabawę i to własnie otrzymałam. Pani Katarzyna Michalak, ma zdrowe poczucie humoru, które mi w dużym stopniu odpowiada. 

Dziękuję Wydawnictwu Znak za udostępnienie mi książki.