sobota, 23 stycznia 2016

WIELKA TAJEMNICA MAŁEJ SZKATUŁKI


Jest bardzo mroźnie, już dawno nie było tak białej zimy. W przedziale pociągu jadącego do Karpacza siedzę wraz z córką. Chcemy spędzić kilka dni w górach. Zuzia przysypia, zmęczona przygotowaniami do wyjazdu. Rozglądając się po przedziale dostrzegam coś błyszczącego, srebrnego pod siedzeniem. Sięgam po okulary, bez nich widzę, jak kura o zmroku. No proszę, znalazłam cudo, srebrne puzderko wysadzane czerwonymi kamieniami. Kamienie wyglądają, jak rubiny. Wzór niczym herb, pierwszy raz widzę coś takiego. Sięgam powoli, czując, że spotka mnie coś magicznego. Otwieram, a w środku karteczka oraz maleńki portret kobiety, o długich, kręconych złotych włosach, z twarzą uduchowioną, jak anioł. Gdzie ja ją widziałam? Głowę bym dała, że twarz nie jest mi obca. Na kartce maleńkimi literami stało napisane: „Odnajdź Esclarmonde z rodu Montsegur i powiedz, że to co robią jest słuszne. Pamięć o nich nie zginie”. No tak, oczywiście, teraz wiem, to Esclarmonde, która spłonęła żywcem w Montsegur za swoje przekonania, wraz z 200 osobami 16 marca 1244 roku!
Gdy tak trzymałam puzderko wszystko zawirowało, przedział wydłużał się i kurczył, zrobiło mi się gorąco, moje dziecko przybrało dziwną formę, długą jak żyrafa, wpadłam w tunel, by po chwili …
Zabolało, upadłam na kocie łby, w prawej dłoni trzymając puzderko. Jestem na zboczu góry, na drodze wijącej się do jej szczytu. Na górze zaś ogromne mury, za nimi zamczysko. Nieco poobijana, oszołomiona, nie wiedząc co czynić, podejrzewając, że jakimś cudem przeniosłam się do Francji, dokładnie do Montsegur (tak właśnie zapamiętałam ten zamek z rycin), zaczęłam się przemieszczać w górę. Strach, że przeniosłam się do czasów średniowiecznych powodował, że miałam galaretowate kolana. Trzęsłam się, jak osika na wietrze. Było to jednak bardzo prawdopodobne, tak jak to, że właśnie zmieniłam swoje położenie dość znacznie. Nie zauważyłam wszak oblężenia zamku, czyli … Póki nie dostanę się na górę, nie dowiem się w jakich czasach się znajduję. Moje dziecko w pociągu, sama, choć zdaje się, że bezpieczniejsza niż ja. Koniecznie muszę odnaleźć Esclarmonde.
Brama, a właściwie wrota, przerastały moje wyobrażenia. Mury miały kilka metrów wysokości. Nie tak to sobie wyobrażałam. Wszystko było ogromne, czułam się jak krasnal. Zaraz za murami kwitło życie, ludzie ubrani … no cóż, nie były to dżinsy. To znaczy mam przerąbane. Jak to trzeba uważać na to co się mówi, marzenia wypowiadane na głos się spełniają! Chciałam żyć w średniowiecznej Francji, no i żyję. Już zaczynają na mnie patrzeć, jak na kosmitę. Znalazłam się w samym sercu siedziby Katarów. Z ich wierzeniami, które nie do końca synchronizują się z moimi.  Muszą mieć jakieś święto, ludzi, jak w mrowisku. Oprócz tych ubranych skromnie, w szare szaty, widzę też rycerzy. Przemykają wąskimi uliczkami. Kieruję się za nimi. Góruje nad nami zamek, to cel mojej podróży. Tylko co ja tam powiem, dzień dobry, czy zastałam Jolkę? Co ciekawe, rozumiem, co mówią, a przecież z języków, które znam, to wyłącznie polski, z biedą angielski – kurs bardzo podstawowy. Idę dalej, co mi szkodzi, i tak pewnie życie stracę na tym łez padole. Sama do siebie zaczynam powtarzać: trzymaj się i nie daj depresji. Boże, nie wzięłam dziś leków! Panika jest wszechogarniająca.  Nagle czuję na ramieniu czyjąś dłoń, zamieram w bezruchu. Uff, to kobieta, wygląda na miłą, z jakąś „fifnie” wiązaną chustą na głowie.
- Witaj nieznajoma, czy mogę Ci w czymś pomóc? – przemówiła do mnie. O matulu, no pewnie, myślę sobie. Daj mi  auto DMC-12 z „Powrotu do Przyszłości”, przeniosę się do domu, już nie chcę na wakacje, chcę wyłącznie do domu.
- Witaj o Pani – chyba tak powinnam zagadać – chciałabym dostać się do zamku. Mam do przekazania pilną wiadomość dla Esclarmonde z rodu Montsegur.
Miałam szczęście, kobieta okazała się nie być potworem, a kucharką Marie, gotującą na zamku. Jej siostra natomiast usługiwała Esclarmonde. Obiecała zaprowadzić mnie do niej. Najpierw jednak musiałam z nią pójść na targ. Marie była sympatyczną, szczupłą kobietą, miała około 30 lat. Nadawała jak katarynka o swojej siostrze, dwóch braciach, wszyscy zaliczali się do Doskonałych. Rynek był pełen warzyw, owoców, gdzieniegdzie dostrzegłam kramy z rybami. Nie było tam mięsa, no ale to akurat nie powinno mnie mięsożercę dziwić, przecież Katarzy byli wegetarianami. Prowadzili życie wyjątkowej pobożności, wyznawali doktrynę o reinkarnacji, praktykowali medytację, nabożeństwa odprawiali na łonie natury, stosowali regulację urodzeń, uznawali żeński pierwiastek w religii, a przede wszystkim odrzucali Kościół katolicki, nie uznawali pośredników między sobą a Bogiem, wprowadzili do swojej religii indywidualne przeżycie, czyli gnosis. W związku ze swoją pobożnością i skromnością byli zagrożeniem dla Kościoła, coraz więcej ludzi do nich przystępowało.
Siedziałam na murku, przy straganie z suszonymi rybami, czekając na Marie. Po około pół godzinie, upojona zapachami ryb, udałam się za Marie w stronę zamku. Zamek średniowieczny, jak to zamek, ciężki w swej architekturze, dla mnie piękna toporność, ubóstwiam budowle z tego okresu. Kiedy mijaliśmy rycerzy, Marie wspomniała, że są to rycerze, którzy stracili swoje posiadłości podczas krucjaty. Szefem tego zamieszania był Rajmund de Pereille, wraz z rodzinom ekskomunikowany przez Kościół za przyjęcie Katarów do Montsegur. Dziwnie i strasznie było patrzeć na tych ludzi, wiedząc, że nie wyprą się swojej wiary i za to wszyscy zostaną spaleni na stosie. Kościół katolicki okrutnie rozliczał się ze swoimi przeciwnikami.
Marie podbiegła do kobiety w zielonej szacie, po chwili zaś obie odeszły, zostawiając mnie samą na dziedzińcu. Rozmyślałam, co można by zrobić, by uchronić wszystkich przed niechybną śmiercią. Z historii wiedziałam, że nastąpi to niebawem. Wiedziałam również, że choćbym stanęła na uszach, to i tak marne szanse na cokolwiek. W oddali zobaczyłam Marie, szybkim krokiem zbliżała się do mnie.  Esclarmonde czekała na mnie w komnacie na drugiej kondygnacji. Wyglądała, jak na miniaturce, którą miałam przy sobie. Przywitałam się i opowiedziałam swoją krótką historię. O dziwo Esclarmonde nie robiła wielkich oczu, a moją opowieść przyjęła, jako pewnik. Wygląd anioła był powalający, wokół siebie robiła atmosferę święta. Stała przy wielkim oknie, a za nią słońce rozświetlało promieniami całą komnatę. Wyglądała zjawiskowo. Różnice wywodzące się choćby z naszego urodzenia nie były w rozmowie odczuwalne. Rozmawiałam z nią, jak swój ze swoim. Próbowałam opowiedzieć, co wydarzy się już niebawem, że stracą wszyscy życie, że powinni natychmiast opuścić to miejsce, jeśli chcą przeżyć. Patrzyła na mnie spokojnie, nic nie mówiąc, w końcu zapytała, czy mam jej do przekazania jakąś informację. Wyciągnęłam puzderko z kieszeni dżinsów, kiedy je dostrzegła, na jej twarzy zobaczyłam piękny uśmiech i łzę płynącą po policzku. Przeczytałam wiadomość: „Odnajdź Esclarmonde z rodu Montsegur i powiedz, że to co robią jest słuszne. Pamięć o nich nie zginie”.
I w tym momencie poczułam poklepywanie po ramieniu i usłyszałam słowa:
- Hallo, proszę Pani, bileciki do kontroli!
Zerwałam się na równe nogi, byłam znów przy swej córce Zuzi, w przedziale był również konduktor, nieco już rozdrażniony, bo patrzyłam na niego, jak sroka w gnat.
- Bileciki do kontroli Śpiące Królewny, na całowanie nie liczcie, za stary jestem – powiedział wybuchając rubasznym śmiechem. Sprawdził bilety i odszedł, zostawiając mnie oszołomioną z Zuzią.
- Mamusiu, przespałyśmy prawie całą podróż.
Znajdowałyśmy się kilkanaście kilometrów od Karpacza. Przed nami kilka dni fantastycznych wycieczek, za mną magiczna podróż, czy to był tylko sen?
- Zuzia, latem jedziemy do Francji – powiedziałam ściskając w dłoni rubinowe puzderko.
                                                                                                                                                        Kasia  Głowacka




2 komentarze:

  1. hm... jak mniemam nie jest to recenzja przeczytanej książki a : SAMODZIELNA TWÓRCZOŚĆ. Troszkę mnie zaskoczyłaś tak dużym potencjałem wiedzy no i nietuzinkową wyobraźnią. Jednym słowem zajefajne. Nieodparcie nasuwa się pytanie czy to test własnych możliwości czy wstępujesz na odrębną ścieżkę własnej twórczości? Chyba nie masz wyjścia bo jestem cholernie ciekawy dalszego ciągu bo zapowiada się fantastycznie. Gratuluję debiutu , serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń